Stare Widzewiaki
- Pomyslowy Dobromir
- Klub 1910
- Posty: 859
- Rejestracja: ndz maja 11, 2008 11:31 am
-
- Klub 1910
- Posty: 286
- Rejestracja: ndz maja 11, 2008 1:42 pm
- Lokalizacja: Zgierz
Re: Stare Widzewiaki
Zainteresowani by byliPomyslowy Dobromir pisze:Czy ktoś byłby zainteresowany skanami starego widzewskiego zina "Widzewiak"?
Link: http://wikiwidzew.pl/d7H9t3Q5b2/widzewiak-94-9.pdf
I co na to autorzy? Mogę wrzucić skany tych numerów które mam?
- Drogba
- Stowarzyszenie Fanatycy Widzewa
- Posty: 31
- Rejestracja: ndz maja 18, 2008 10:41 am
Re: Stare Widzewiaki
to lepiej zekserować i sprzedawać za piątaka
-
- Klub 1910
- Posty: 1823
- Rejestracja: pn maja 12, 2008 8:27 am
- Kontakt:
Re: Stare Widzewiaki
Widzewiak nr 4, z dnia 15 kwiecień 2000 r.,
autor: Kaczor
"TEN DZIEŃ DOKŁADNIE PAMIĘTAM...
Dlaczego ten? Bo był niezapomniany, najlepszy, po prostu najwspanialszy. Dla wielu ludzi najlepsze dni to narodziny dziecka, ślub. Często dla tych samych później rozwód. Dla mnie to tez były dobre dni, lecz ten jeden, jedyny, wymarzony, to 18 czerwca 1997r.
W wieczór poprzedzający ten dzień długo myślałem jaki on będzie, co przyniesie, lecz nigdy nawet nie wymarzyłbym sobie takiego scenariusza. Pobudka o 5.30 (a może w ogóle nie spałem). Szybsza niż zwykle toaleta poranna, bieg do kiosku po wszystkie piszące o tym wydarzeniu gazety: "Express Ilustrowany", "Dziennik Łódzki", "Wiadomości Dnia", "Gazeta Wyborcza", i szowinistyczny "Przegląd Sportowy". Całą drogę do pracy zajęła mi ich lektura. Tego dnia prawie nie pracowałem. Miałem mnóstwo telefonów od kolegów z pytaniami: czym jadę, o której godzinie, z kim. Nawet nie zauważyłem, gdy zegar wybił godzinę 11.00. Był to najwyższy czas, aby wyjść z pracy i udać się w kierunku stacji kolejowej Łódź-Niciarniana. Po drodze spotykałem znajomych, udających się na ten sam pociąg specjalny, który miał nas odwieźć do Warszawy, gdzie o godzinie 1700, przy ulicy Łazienkowskiej, na stadionie Legii, miał odbyć się mecz: Legia-Widzew.
Było nas tylko ośmiuset szczęśliwców, ponieważ wojewoda warszawski nie wyraził zgody na zwiększenie puli biletów dla łódzkich fanów. Jeszcze ostatnie dyskusje przy piwie, czy wszyscy nasi najlepsi zagrają i w jakiej dyspozycji. Czuło się gorącą atmosferę meczu. Wszyscy byliśmy pewniejsi zwycięstwa, niż rok wcześniej, gdy na warszawskim stadionie przegrywaliśmy 0:1 i w końcówce meczu nasi piłkarze potrafili celnie odpowiedzieć dwoma strzałami. Wtedy było nas (kibiców z Łodzi) 3300. Teraz w dużo mniejszym gronie wsiadamy do pociągu i około godziny 1230 nareszcie ruszamy w stronę stolicy. Upał niemiłosierny, otwieramy więc okna. Powiał przyjemny chłodny wiatr, który chłodzi nas z zewnątrz, bo w środku, w sercu jest bardzo gorąco. Podróż do Warszawy jak zwykle prawie spokojna, oprócz kilku rzuconych kamieni.
Wysiadamy na stacji Powiśle - tam przepychanki z policją, lecz w końcu po kilkunastu minutach panuje względny spokój. Prowadzą nas na stadion w otoczeniu policji konnej. Taki widok uspokaja nadpobudliwych rozrabiaków. Jest wesoło, nie idziemy zbyt szybko (w poprzednich latach tylko biegaliśmy) nie mogłem wiec podziwiać uroków Warszawy. Żartujemy z "koniarzami" pytając, ile worków siana na setkę palą ich "pojazdy". Z jednej i z drugiej strony są to w miarę spokojne i żartobliwe pogawędki. Zbliżamy się do stadionu, zwiększa się natężenie naszego śpiewu. Przy bramie, którą będziemy wpuszczani przepychanki, więc z grupą przyjaciół lokujemy się na trawie i "grzejemy" nasze telefony. Dzwonimy do kumpli, kibiców Legii, nawzajem sobie dogryzając na temat piłkarzy, miasta.
W międzyczasie jeden z moich kolegów założył się z innymi, że przepłynie znajdujący się w dole kanał wodny z dzikimi kaczkami, roślinnością, szeroki na około 15 metrów. Jak zwykle w takich sytuacjach, przy zdezorientowanych policjantach i naszym aplauzie rozbiera się do slipek i powolna, rekreacyjną "żabką" przepływa tam i z powrotem. Podczas takiej oto sielanki zaczynają nas wpuszczać na stadion. Pojawia się mój kolega z podrobionym identyfikatorem pracownika telewizji i z głośnym okrzykiem "Telewizja Polska, proszę się przesunąć" zadowolony wchodzi na stadion. Ten numer widziałem już kilka razy w wielu polskich miastach. Nigdy go nie zawiódł, a na hasło "telewizja" nadal otwiera się większość drzwi.
Zajmujemy trybunę "za zegarem", najgorsza na tym stadionie. Rozwieszamy flagi przy nieustającym śpiewie. Nasze "niuńki" wychodzą na rozgrzewkę. Ogromny wrzask z około ośmiuset gardeł "RTS, RTS...", z drugiej zaś strony gwizdy. Piłkarze witają się z nami. Cała nasza "czerwona armia z generałem Frankiem Smuda" wie, że może na nas liczyć przez całe 90 minut. Wie, że damy z siebie wszystko i będziemy ich dwunastym zawodnikiem. Wiele razy się sprawdzaliśmy i teraz tez nie zamierzamy odpuszczać, nawet przez chwilę (po tym meczu przez kilka dni nie mogłem wydobyć z siebie żadnego dźwięku).
Na trybunach zasiadło około 7-8 tysięcy kibiców, z powodu zarządzenia wojewody warszawskiego. Jednego kibicom warszawskim nie mogę odmówić: potrafią się bawić i robią atmosferę na stadionie równie wspaniale jak my. Minuty ciągną się i dłużą niemiłosiernie. Wreszcie wrzask z tysięcy gardeł "Legia, Legia..." i pojawiają się nasi chłopcy razem z piłkarzami Legii. Idą trójkami, z każdej ze stron piłkarze obu drużyn. W środku małe, około siedmioletnie dziewczynki, ubrane jednakowo w białe koszulki, czerwone spódniczki i takie same czapeczki. Wszyscy trzymają się za ręce. Cały ten występ po to, aby poprawić atmosferę między kibicami.
Na naszych sektorach mnóstwo czerwonych i białych balonów, które razem tworzą piękne barwy klubowe. Strzelają petardy, fruwają serpentyny, kolorowe papierki. Wszystko to wygląda bardzo efektownie. Losowanie, które wygrał "Łapa" (wiedzę to dopiero na wideo, bo z trybuny nie sposób było tego zobaczyć). Gramy na bramkę po przeciwnej stronie stadionu. Maciek Szczęsny w bramce bliżej nas. Skandujemy jego nazwisko, jest niesamowicie skupiony i skoncentrowany. Odwraca się w naszą stron, podnosi rękę do góry w geście pozdrowienia. Jest niesamowitym człowiekiem z ogromnym charakterem, mówiącym zawsze to, co myśli i czuje.
Pierwsze minuty meczu to wzajemne sprawdzanie się, badanie możliwości. Coraz to więcej aż "trzeszczą kości". To jest męski sport i irytują mnie mecze z udziałem kobiet. To tak jakbym oglądał mężczyznę wykonującego kombinację z szarfą lub maczugami, brakuje w tym piękna tych sportów. W dwunastej minucie Daniel Bogusz - "Niedźwiadek", nie upilnował Kucharskiego i ten strzałem głową w długi róg umieszcza piłkę w siatce, obok bezradnie interweniującego Maćka. Kibiców Legii ogarnęła ogromna radość, lecz przy tym i bezmyślność, odpalają kolorowe race i rzucają na płytę stadionu. Ogromny dym ogranicza widoczność na boisku. Gra toczy się dalej, mecz jest rozgrywany w szybkim tempie. Atak za atakiem, czy Legia wytrzyma do końca takie tempo ? Jestem pewien, że nasi są dobrze przygotowani do tego tempa meczu przez "Frania".
Stadion krzyczy: "Co ty na to Szczęsny, szmato?" Maciek w poprzednim sezonie wraz z Radkiem Michalskim był graczem Legii, ale szczególnie jemu kibice nie mogą darować. Smuda biega wzdłuż linii, krzyczy, gestykuluje rękoma, ale to chyba nie dociera do piłkarzy. Na stadionie jest ogromny hałas i tumult. Nie załamuje nas ta sytuacja, to dopiero początek meczu. Dopingujemy naszą drużynę z całych sił, lecz nie możemy zagłuszyć warszawiaków. Wykorzystujemy krótkie przerwy w śpiewie.
Na trybunie honorowej znajduje się wielu znakomitych, byłych piłkarzy, przedstawicieli polityki i biznesu. Spiker Marek Sierocki informuje, że jest też "Tiger" - Dariusz Michalczewski i Legia skanduje jego nazwisko, nie pamiętając, że Darek jest wiernym sympatykiem St. Pauli, ale też i Widzewa. Na boisku zaczynają się złośliwe faule. Gra staje się coraz bardziej brutalna. Taka atmosfera zawsze towarzyszy tym meczom. Piłkarze nie grają tylko o prestiż, ale i olbrzymie pieniądze. Legii obiecano za tytuł mistrzowski 300 tyś. USD do podziału na drużynę. W Widzewie suma ta była zbliżona.
Zakończyło się pierwsze 45 minut meczu i rozpoczęła się przerwa. Niektórzy z nas zaopatrują się w napoje, kiełbaski, inni komentują wydarzenia na boisku. Kwadrans mija bardzo szybko. Rozpoczyna się gra. W 57 minucie Czereszwski. Podwyższa wynik na 2:0. Znów ogromna radość na trybunach zajmowanych przez warszawiaków. Stadion wykrzykuje: "Legia jest Mistrzem Polski, Legia najlepsza jest", ale oni chyba zapomnieli, a nie powinni o naszym "widzewskim charakterze". Mają krótką pamięć, bo rok temu utarliśmy im nosa. Również rok temu w końcówce, w Kopenhadze, strzeliliśmy dwie bramki o awansowaliśmy do elitarnej Ligi Mistrzów. Miałem szczęście być na obu tych meczach i tez nie przestałem wierzyć w zwycięstwo.
W miarę upływu czasu na boisku zaczyna się przewaga Widzewa. Co z tego, gdy nie przynosi to upragnionych bramek. Zmiana w składzie piłkarzy: z boiska schodzi "Miązek" - Paweł Miąszkiewicz, a na jego miejsce wchodzi "Sasza" - Curtian. To dobra zmiana, podania są wprost idealne. Zaczyna się robić coraz to groźniej pod bramką Szamotulskiego. Moim zdaniem następuje przełomowa minuta, zdarzenie, jakie się rzadko dzieje na boiskach. Sędzia Andrzej Czyżniewski doznał kontuzji. Obserwuję, co robią piłkarze obu drużyn. Piłkarzy Legii łapią skurcze, widać po nich, że już siadają, a nasi wyglądają na bardziej rześkich. Trener Legii - Jabłoński, popełnia błąd, zmienia dwóch napastników. Wstawia obrońcę i pomocnika, daje znać wszystkim, że będą bronić wyniku. Legia pada, widać, że nie mają już sił. Oby tylko wystarczyło czasu, a jest go coraz mniej, do odrobienia strat.
Niektórzy z naszych kibiców wydają się nie wierzyć w zwycięstwo, ale oto Curtian podaje do Sławka majaka, a ten strzela gola. Zatem ruszyła "widzewska maszyna". Legia już prawie na czworaka słania się po boisku. Bramka dla Widzewa wisi w powietrzu. Gdy wszyscy patrzą na zegarki, po wrzutce Siadaczki , Darek Gęsior strzela głową bramkę. Na stadionie kibice Legii złapali się za głowy, a w nas wstąpił szał radości. Wszyscy skaczą, ściskają się, całują płaczą. Po prostu opanowała nas wielka euforia, bo w tym momencie, przy wyniku 2:2, jesteśmy mistrzami Polski. Legia zdobywa się na ostatni groźny atak. Strzela bramkę, ale słusznie nie zostaj ona uznana przez Czyżniewskiego, ponieważ legionista był na pozycji spalonej. Nasi nacierają, nie bronią wyniku, jak wcześniej Legia. Widzew gra do końca zawsze i teraz też nie robi wyjątku. Andrzej Michalczuk po pięknej indywidualnej akcji strzela "pod Szamotulskim". Cóż się wtedy dzieje na boisku. Piramida z piłkarzy, wśród kibiców Widzewa nie było chyba nikogo, komu nie popłynęłyby łzy szczęścia. To niesamowite, bo w ciągu kilku minut strzeliliśmy trzy bramki i ci dumni, pyszni warszawiacy schodzą z boiska pokonani. Nie wierzą, że mogło się tak stać. My wierzyliśmy do końca, śpiewając: "Walczysz Widzew walczysz".
Legia Warszawa i jej zadufani w sobie kibice i piłkarze. Radości naszej nie było końca, piłkarze tańczyli, podrzucali Franka, śpiewali. Trwało to bardzo długo. Gdy znaleźliśmy się w pociągu i wracaliśmy do Łodzi, nawet nie domyślałem się, że to dopiero początek wielkiej fety. Już w Koluszkach czekali kibice Widzewa, oglądający mecz w telewizji. Rozdawali napoje, papierosy. Śpiewom i radości nie było końca. A co działo się, gdy wysiedliśmy na stacji Łódź - Niciarniana?! Na stadionie o godzinie 2300 paliły się jupitery i na swoich pupili czekało 8 tysięcy kibiców z szampanem. Długie chwile oczekiwania i wreszcie są! Wychodzą z autokaru. Stadion skanduje ich nazwiska. Ktoś wszedł na jupiter. Policja stara się go ściągnąć, namawiają go do tego koledzy. On w ten właśnie sposób, dość oryginalny, manifestuje swoją radość. Wszystko to trwa do około 130 w nocy. Później piłkarze taksówkami rozjeżdżają się do domów. Gdy Maciek Szczęsny wsiadł do taksówki, jakiś kibic zdjął mu buty i stwierdził z dumą w głosie: "To Maćka, nie oddam ich za żadne pieniądze". Ten, który był na masztach zszedł około 2.15. Rozłożono mu poduszkę powietrzną, przyjechał wóz strażacki z długa drabiną i w ten sposób, po pertraktacjach, zszedł na dół.
Do domu dotarłem około 3 nad ranem. W głowie szumiał wypity szampan. Przed oczami miałem cały czas ten wielki mecz. To nasze biedne, robotnicze miasto, ten "Polski Manchester", potrzebuje takich chwil jak ta, bo właśnie tu, z rzeczy najmniej ważnych, najważniejszy jest futbol. Tylko tutaj, w środku tygodnia, takie wydarzenie może w nocy wyciągnąć z łóżek kilka tysięcy jego mieszkańców, którzy potrafią wyrażać swoją radość, jak nikt inny w tym kraju. "Widzewski charakter" - to coś co wiem, że mam w sobie. Jestem dumny z tego, że jestem mieszkańcem tego miasta i kibicem na dobre i na złe mojego kochanego klubu."
autor: Kaczor
"TEN DZIEŃ DOKŁADNIE PAMIĘTAM...
Dlaczego ten? Bo był niezapomniany, najlepszy, po prostu najwspanialszy. Dla wielu ludzi najlepsze dni to narodziny dziecka, ślub. Często dla tych samych później rozwód. Dla mnie to tez były dobre dni, lecz ten jeden, jedyny, wymarzony, to 18 czerwca 1997r.
W wieczór poprzedzający ten dzień długo myślałem jaki on będzie, co przyniesie, lecz nigdy nawet nie wymarzyłbym sobie takiego scenariusza. Pobudka o 5.30 (a może w ogóle nie spałem). Szybsza niż zwykle toaleta poranna, bieg do kiosku po wszystkie piszące o tym wydarzeniu gazety: "Express Ilustrowany", "Dziennik Łódzki", "Wiadomości Dnia", "Gazeta Wyborcza", i szowinistyczny "Przegląd Sportowy". Całą drogę do pracy zajęła mi ich lektura. Tego dnia prawie nie pracowałem. Miałem mnóstwo telefonów od kolegów z pytaniami: czym jadę, o której godzinie, z kim. Nawet nie zauważyłem, gdy zegar wybił godzinę 11.00. Był to najwyższy czas, aby wyjść z pracy i udać się w kierunku stacji kolejowej Łódź-Niciarniana. Po drodze spotykałem znajomych, udających się na ten sam pociąg specjalny, który miał nas odwieźć do Warszawy, gdzie o godzinie 1700, przy ulicy Łazienkowskiej, na stadionie Legii, miał odbyć się mecz: Legia-Widzew.
Było nas tylko ośmiuset szczęśliwców, ponieważ wojewoda warszawski nie wyraził zgody na zwiększenie puli biletów dla łódzkich fanów. Jeszcze ostatnie dyskusje przy piwie, czy wszyscy nasi najlepsi zagrają i w jakiej dyspozycji. Czuło się gorącą atmosferę meczu. Wszyscy byliśmy pewniejsi zwycięstwa, niż rok wcześniej, gdy na warszawskim stadionie przegrywaliśmy 0:1 i w końcówce meczu nasi piłkarze potrafili celnie odpowiedzieć dwoma strzałami. Wtedy było nas (kibiców z Łodzi) 3300. Teraz w dużo mniejszym gronie wsiadamy do pociągu i około godziny 1230 nareszcie ruszamy w stronę stolicy. Upał niemiłosierny, otwieramy więc okna. Powiał przyjemny chłodny wiatr, który chłodzi nas z zewnątrz, bo w środku, w sercu jest bardzo gorąco. Podróż do Warszawy jak zwykle prawie spokojna, oprócz kilku rzuconych kamieni.
Wysiadamy na stacji Powiśle - tam przepychanki z policją, lecz w końcu po kilkunastu minutach panuje względny spokój. Prowadzą nas na stadion w otoczeniu policji konnej. Taki widok uspokaja nadpobudliwych rozrabiaków. Jest wesoło, nie idziemy zbyt szybko (w poprzednich latach tylko biegaliśmy) nie mogłem wiec podziwiać uroków Warszawy. Żartujemy z "koniarzami" pytając, ile worków siana na setkę palą ich "pojazdy". Z jednej i z drugiej strony są to w miarę spokojne i żartobliwe pogawędki. Zbliżamy się do stadionu, zwiększa się natężenie naszego śpiewu. Przy bramie, którą będziemy wpuszczani przepychanki, więc z grupą przyjaciół lokujemy się na trawie i "grzejemy" nasze telefony. Dzwonimy do kumpli, kibiców Legii, nawzajem sobie dogryzając na temat piłkarzy, miasta.
W międzyczasie jeden z moich kolegów założył się z innymi, że przepłynie znajdujący się w dole kanał wodny z dzikimi kaczkami, roślinnością, szeroki na około 15 metrów. Jak zwykle w takich sytuacjach, przy zdezorientowanych policjantach i naszym aplauzie rozbiera się do slipek i powolna, rekreacyjną "żabką" przepływa tam i z powrotem. Podczas takiej oto sielanki zaczynają nas wpuszczać na stadion. Pojawia się mój kolega z podrobionym identyfikatorem pracownika telewizji i z głośnym okrzykiem "Telewizja Polska, proszę się przesunąć" zadowolony wchodzi na stadion. Ten numer widziałem już kilka razy w wielu polskich miastach. Nigdy go nie zawiódł, a na hasło "telewizja" nadal otwiera się większość drzwi.
Zajmujemy trybunę "za zegarem", najgorsza na tym stadionie. Rozwieszamy flagi przy nieustającym śpiewie. Nasze "niuńki" wychodzą na rozgrzewkę. Ogromny wrzask z około ośmiuset gardeł "RTS, RTS...", z drugiej zaś strony gwizdy. Piłkarze witają się z nami. Cała nasza "czerwona armia z generałem Frankiem Smuda" wie, że może na nas liczyć przez całe 90 minut. Wie, że damy z siebie wszystko i będziemy ich dwunastym zawodnikiem. Wiele razy się sprawdzaliśmy i teraz tez nie zamierzamy odpuszczać, nawet przez chwilę (po tym meczu przez kilka dni nie mogłem wydobyć z siebie żadnego dźwięku).
Na trybunach zasiadło około 7-8 tysięcy kibiców, z powodu zarządzenia wojewody warszawskiego. Jednego kibicom warszawskim nie mogę odmówić: potrafią się bawić i robią atmosferę na stadionie równie wspaniale jak my. Minuty ciągną się i dłużą niemiłosiernie. Wreszcie wrzask z tysięcy gardeł "Legia, Legia..." i pojawiają się nasi chłopcy razem z piłkarzami Legii. Idą trójkami, z każdej ze stron piłkarze obu drużyn. W środku małe, około siedmioletnie dziewczynki, ubrane jednakowo w białe koszulki, czerwone spódniczki i takie same czapeczki. Wszyscy trzymają się za ręce. Cały ten występ po to, aby poprawić atmosferę między kibicami.
Na naszych sektorach mnóstwo czerwonych i białych balonów, które razem tworzą piękne barwy klubowe. Strzelają petardy, fruwają serpentyny, kolorowe papierki. Wszystko to wygląda bardzo efektownie. Losowanie, które wygrał "Łapa" (wiedzę to dopiero na wideo, bo z trybuny nie sposób było tego zobaczyć). Gramy na bramkę po przeciwnej stronie stadionu. Maciek Szczęsny w bramce bliżej nas. Skandujemy jego nazwisko, jest niesamowicie skupiony i skoncentrowany. Odwraca się w naszą stron, podnosi rękę do góry w geście pozdrowienia. Jest niesamowitym człowiekiem z ogromnym charakterem, mówiącym zawsze to, co myśli i czuje.
Pierwsze minuty meczu to wzajemne sprawdzanie się, badanie możliwości. Coraz to więcej aż "trzeszczą kości". To jest męski sport i irytują mnie mecze z udziałem kobiet. To tak jakbym oglądał mężczyznę wykonującego kombinację z szarfą lub maczugami, brakuje w tym piękna tych sportów. W dwunastej minucie Daniel Bogusz - "Niedźwiadek", nie upilnował Kucharskiego i ten strzałem głową w długi róg umieszcza piłkę w siatce, obok bezradnie interweniującego Maćka. Kibiców Legii ogarnęła ogromna radość, lecz przy tym i bezmyślność, odpalają kolorowe race i rzucają na płytę stadionu. Ogromny dym ogranicza widoczność na boisku. Gra toczy się dalej, mecz jest rozgrywany w szybkim tempie. Atak za atakiem, czy Legia wytrzyma do końca takie tempo ? Jestem pewien, że nasi są dobrze przygotowani do tego tempa meczu przez "Frania".
Stadion krzyczy: "Co ty na to Szczęsny, szmato?" Maciek w poprzednim sezonie wraz z Radkiem Michalskim był graczem Legii, ale szczególnie jemu kibice nie mogą darować. Smuda biega wzdłuż linii, krzyczy, gestykuluje rękoma, ale to chyba nie dociera do piłkarzy. Na stadionie jest ogromny hałas i tumult. Nie załamuje nas ta sytuacja, to dopiero początek meczu. Dopingujemy naszą drużynę z całych sił, lecz nie możemy zagłuszyć warszawiaków. Wykorzystujemy krótkie przerwy w śpiewie.
Na trybunie honorowej znajduje się wielu znakomitych, byłych piłkarzy, przedstawicieli polityki i biznesu. Spiker Marek Sierocki informuje, że jest też "Tiger" - Dariusz Michalczewski i Legia skanduje jego nazwisko, nie pamiętając, że Darek jest wiernym sympatykiem St. Pauli, ale też i Widzewa. Na boisku zaczynają się złośliwe faule. Gra staje się coraz bardziej brutalna. Taka atmosfera zawsze towarzyszy tym meczom. Piłkarze nie grają tylko o prestiż, ale i olbrzymie pieniądze. Legii obiecano za tytuł mistrzowski 300 tyś. USD do podziału na drużynę. W Widzewie suma ta była zbliżona.
Zakończyło się pierwsze 45 minut meczu i rozpoczęła się przerwa. Niektórzy z nas zaopatrują się w napoje, kiełbaski, inni komentują wydarzenia na boisku. Kwadrans mija bardzo szybko. Rozpoczyna się gra. W 57 minucie Czereszwski. Podwyższa wynik na 2:0. Znów ogromna radość na trybunach zajmowanych przez warszawiaków. Stadion wykrzykuje: "Legia jest Mistrzem Polski, Legia najlepsza jest", ale oni chyba zapomnieli, a nie powinni o naszym "widzewskim charakterze". Mają krótką pamięć, bo rok temu utarliśmy im nosa. Również rok temu w końcówce, w Kopenhadze, strzeliliśmy dwie bramki o awansowaliśmy do elitarnej Ligi Mistrzów. Miałem szczęście być na obu tych meczach i tez nie przestałem wierzyć w zwycięstwo.
W miarę upływu czasu na boisku zaczyna się przewaga Widzewa. Co z tego, gdy nie przynosi to upragnionych bramek. Zmiana w składzie piłkarzy: z boiska schodzi "Miązek" - Paweł Miąszkiewicz, a na jego miejsce wchodzi "Sasza" - Curtian. To dobra zmiana, podania są wprost idealne. Zaczyna się robić coraz to groźniej pod bramką Szamotulskiego. Moim zdaniem następuje przełomowa minuta, zdarzenie, jakie się rzadko dzieje na boiskach. Sędzia Andrzej Czyżniewski doznał kontuzji. Obserwuję, co robią piłkarze obu drużyn. Piłkarzy Legii łapią skurcze, widać po nich, że już siadają, a nasi wyglądają na bardziej rześkich. Trener Legii - Jabłoński, popełnia błąd, zmienia dwóch napastników. Wstawia obrońcę i pomocnika, daje znać wszystkim, że będą bronić wyniku. Legia pada, widać, że nie mają już sił. Oby tylko wystarczyło czasu, a jest go coraz mniej, do odrobienia strat.
Niektórzy z naszych kibiców wydają się nie wierzyć w zwycięstwo, ale oto Curtian podaje do Sławka majaka, a ten strzela gola. Zatem ruszyła "widzewska maszyna". Legia już prawie na czworaka słania się po boisku. Bramka dla Widzewa wisi w powietrzu. Gdy wszyscy patrzą na zegarki, po wrzutce Siadaczki , Darek Gęsior strzela głową bramkę. Na stadionie kibice Legii złapali się za głowy, a w nas wstąpił szał radości. Wszyscy skaczą, ściskają się, całują płaczą. Po prostu opanowała nas wielka euforia, bo w tym momencie, przy wyniku 2:2, jesteśmy mistrzami Polski. Legia zdobywa się na ostatni groźny atak. Strzela bramkę, ale słusznie nie zostaj ona uznana przez Czyżniewskiego, ponieważ legionista był na pozycji spalonej. Nasi nacierają, nie bronią wyniku, jak wcześniej Legia. Widzew gra do końca zawsze i teraz też nie robi wyjątku. Andrzej Michalczuk po pięknej indywidualnej akcji strzela "pod Szamotulskim". Cóż się wtedy dzieje na boisku. Piramida z piłkarzy, wśród kibiców Widzewa nie było chyba nikogo, komu nie popłynęłyby łzy szczęścia. To niesamowite, bo w ciągu kilku minut strzeliliśmy trzy bramki i ci dumni, pyszni warszawiacy schodzą z boiska pokonani. Nie wierzą, że mogło się tak stać. My wierzyliśmy do końca, śpiewając: "Walczysz Widzew walczysz".
Legia Warszawa i jej zadufani w sobie kibice i piłkarze. Radości naszej nie było końca, piłkarze tańczyli, podrzucali Franka, śpiewali. Trwało to bardzo długo. Gdy znaleźliśmy się w pociągu i wracaliśmy do Łodzi, nawet nie domyślałem się, że to dopiero początek wielkiej fety. Już w Koluszkach czekali kibice Widzewa, oglądający mecz w telewizji. Rozdawali napoje, papierosy. Śpiewom i radości nie było końca. A co działo się, gdy wysiedliśmy na stacji Łódź - Niciarniana?! Na stadionie o godzinie 2300 paliły się jupitery i na swoich pupili czekało 8 tysięcy kibiców z szampanem. Długie chwile oczekiwania i wreszcie są! Wychodzą z autokaru. Stadion skanduje ich nazwiska. Ktoś wszedł na jupiter. Policja stara się go ściągnąć, namawiają go do tego koledzy. On w ten właśnie sposób, dość oryginalny, manifestuje swoją radość. Wszystko to trwa do około 130 w nocy. Później piłkarze taksówkami rozjeżdżają się do domów. Gdy Maciek Szczęsny wsiadł do taksówki, jakiś kibic zdjął mu buty i stwierdził z dumą w głosie: "To Maćka, nie oddam ich za żadne pieniądze". Ten, który był na masztach zszedł około 2.15. Rozłożono mu poduszkę powietrzną, przyjechał wóz strażacki z długa drabiną i w ten sposób, po pertraktacjach, zszedł na dół.
Do domu dotarłem około 3 nad ranem. W głowie szumiał wypity szampan. Przed oczami miałem cały czas ten wielki mecz. To nasze biedne, robotnicze miasto, ten "Polski Manchester", potrzebuje takich chwil jak ta, bo właśnie tu, z rzeczy najmniej ważnych, najważniejszy jest futbol. Tylko tutaj, w środku tygodnia, takie wydarzenie może w nocy wyciągnąć z łóżek kilka tysięcy jego mieszkańców, którzy potrafią wyrażać swoją radość, jak nikt inny w tym kraju. "Widzewski charakter" - to coś co wiem, że mam w sobie. Jestem dumny z tego, że jestem mieszkańcem tego miasta i kibicem na dobre i na złe mojego kochanego klubu."
-
- Posty: 2088
- Rejestracja: pn maja 12, 2008 6:20 pm
- Lokalizacja: Historia godna przypomnienia...
Re: Stare Widzewiaki
Tomek
To już relacja do nr 4 kolorowego Widzewiaka...
To już relacja do nr 4 kolorowego Widzewiaka...
-
- Posty: 119
- Rejestracja: sob lis 23, 2019 8:45 pm
Re: Stare Widzewiaki
Przy klikaniu na skan wyskakuje mi błąd "nieprawidłowy adres strony".W ogóle,gdy chce wejść na Wiki Widzew to mam komunikat o niebezpiecznym połączeniu.
- Pomyslowy Dobromir
- Klub 1910
- Posty: 859
- Rejestracja: ndz maja 11, 2008 11:31 am
Re: Stare Widzewiaki
Tamta domena już nie istnieje. Widzewska Wikipedia (wciąż w fazie baaaaaaaaaaaardzo wstępnej) znajduje się teraz na https://widzew.wikimoni@ pisze:Przy klikaniu na skan wyskakuje mi błąd "nieprawidłowy adres strony".W ogóle,gdy chce wejść na Wiki Widzew to mam komunikat o niebezpiecznym połączeniu.
Wrzucam te zeskanowane Widzewiaki na WeTransfer: https://we.tl/t-Wah2gU6jIf
-
- Posty: 119
- Rejestracja: sob lis 23, 2019 8:45 pm
Re: Stare Widzewiaki
Teraz weszło!Dziękuję bardzoPomyslowy Dobromir pisze:Tamta domena już nie istnieje. Widzewska Wikipedia (wciąż w fazie baaaaaaaaaaaardzo wstępnej) znajduje się teraz na https://widzew.wikimoni@ pisze:Przy klikaniu na skan wyskakuje mi błąd "nieprawidłowy adres strony".W ogóle,gdy chce wejść na Wiki Widzew to mam komunikat o niebezpiecznym połączeniu.
Wrzucam te zeskanowane Widzewiaki na WeTransfer: https://we.tl/t-Wah2gU6jIf
- Pomyslowy Dobromir
- Klub 1910
- Posty: 859
- Rejestracja: ndz maja 11, 2008 11:31 am
Re: Stare Widzewiaki
Odkopuję temat, bo za porządki się wziąłem. Tym razem nie w kserowanych zinach, tylko w tych kolorowych Widzewiakach, co normalnie w Empiku można je było kupić. Może ktoś ma pełen zbiór i byłby w stanie potwierdzić ile tego w końcu wyszło.
Moje notatki prezentują się następująco:
Rok 2000
16 numerów: nr 1 - nr 16
Rok 2001
11 numerów: nr 1 (17) - nr 11 (27)
Rok 2003
4 numery: nr 1/2003 - nr 4/2003
Rok 2008
7 numerów: 1-7
Było coś w 2002? Albo coś po numerze 4/2003? Bo ja się trochę pogubiłem prawdę pisząc Może ktoś może mnie poratować zdjęciami brakujących okładek?
Moje notatki prezentują się następująco:
Rok 2000
16 numerów: nr 1 - nr 16
Rok 2001
11 numerów: nr 1 (17) - nr 11 (27)
Rok 2003
4 numery: nr 1/2003 - nr 4/2003
Rok 2008
7 numerów: 1-7
Było coś w 2002? Albo coś po numerze 4/2003? Bo ja się trochę pogubiłem prawdę pisząc Może ktoś może mnie poratować zdjęciami brakujących okładek?
-
- Klub 1910
- Posty: 286
- Rejestracja: ndz maja 11, 2008 1:42 pm
- Lokalizacja: Zgierz
Re: Stare Widzewiaki
W 2002 roku był jeden numer wyszedł przed startem rundy wiosennej w marcu
Ogólnie mam wszystkie oprócz numeru 2/2000
Ogólnie mam wszystkie oprócz numeru 2/2000